piątek, 9 października 2015

Buenaventura - Rozdział VI "Puszka Pandory"




- Co się stało? – podeszłam do niej. – Daj, rzucę okiem.
- Nie, zawołaj Bree!
- Krwawisz – stwierdziłam ze zdziwieniem, dostrzegając szkarłatną maź na palcach jej rąk.
Mimo sprzeciwów, podeszłam bliżej. W końcu obróciła się do mnie plecami.
- Nie wiem, co to jest. Musiało mi się wbić, jak upadłam na trawę. Swędzi i strasznie spuchło.
Odgarnęłam jej białe, kręcone włosy i zobaczyłam zaczerwienioną, rozdrapaną skórę przy łopatce, z której w kilku miejscach coś wystawało. Delikatnie pociągnęłam za koniuszek, żeby dowiedzieć się, cóż to u diabła się jej wbiło.
- Zostaw! – zawyła z bólu. Szarpnęłam jednym, szybkim ruchem. Słuchając fali przekleństw skierowanych w moim kierunku, przyglądałam się z rozdziawioną gębą długiemu, śnieżnobiałemu pióru, jakie znajdowało się właśnie w mojej dłoni.
Cassidy obróciła się, spoglądając na mnie pytającym wzrokiem.
- To nie jest śmieszne. Co tam było? – spytała.
- Patrzysz na to.
- Nie wygłupiaj się, wyjęłaś to z kieszeni.
- Pewnie, zawsze noszę ze sobą piórko tak na wszelki wypadek, jakby ci coś z pleców zaczęło wystawać.
Drżącymi rękami odkręciłam kran, żeby zmyć z rąk krew.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz